28 mar 2017

Rozdział 7

Mężczyzna miał wrażenie, iż samochód, w którym się znajdował, wjeżdżał na każdy kamień, jaki leżał na jego drodze. Wciąż się kołysał, coś w nim stukało, trzęsło się, przez co on sam nie mógł siedzieć stabilnie. Nie miał  jak się temu oprzeć, musiał przyjmować wszystko, jedynie zaciskając zęby. Jego ręce były zakute w kajdanki, swoje miejsce znalazły na kolanach. Pięści były zaciśnięte tak mocno, że aż posiniały, a zbyt długie paznokcie wbijały się w skórę dłoni. Nie chciał ich rozluźniać, był przekonany, że tylko ból jest w stanie utrzymać go przy człowieczeństwie. Wiedział też, iż nie znajdzie go za bramami więzienia, więc chciał trwać przy nim tak długo, jak tylko mógł. Czuł okropny wstyd na samą myśl o tym.
Jego życie wydawało się idealne, a przynajmniej dostało miano takiego w oczach wielu ludzi. Oburzenie, jakie wywołała jego zbrodnia wręcz go śmieszyło. Każdy łapał się za głowę, pytał jaki był tego cel, jednak nikt nie zwracał uwagi na oczywiste rzeczy, nikt nie widział bólu w jego oczach, cieni pod nimi, które stawały się jeszcze ciemniejsze po każdej z nieprzespanych nocy, nikogo nie obchodziły łzy, które wsiąkały w materiał jego idealnie wyprasowanej koszuli. Musiał sam zmierzyć się z mrocznymi zakamarkami swojego umysłu, cierpieniem, które potęgowało poczucie winy. Potrzebował to wszystko uciszyć, uspokoić, ulgę mogła mu dać tylko jedna rzecz, a przynajmniej tak myślał.
I nie mylił się. Wszystko to jakby ucichło z pierwszym pociągnięciem za spust, przy kolejnym czuł się tak lekki, jakby był otumaniony, z trzecią kulą odeszły wszelkie troski, a każda kolejna bezmyślnie goniła poprzednią. Czuł wielką satysfakcję, kiedy opuszczał rozgrzaną broń, a ścianę przed nim pokrywała krew, której stróżki leniwie sączyły się w dół. Był taki lekki, mimo tego zdawał sobie z tego, co zrobił i jaki był tego cel.
Pamiętał ten dzień tak dokładnie, zupełnie jakby to wszystko miało miejsce jeszcze wczoraj, dłonie, które trzęsły mu się bez przerwy, ten strach, że ktoś go złapie i pójdzie siedzieć. Jednak on odszedł, bo mężczyzna zdawał sobie sprawę z tego, że zrobił dobrze. Jeszcze tego samego dnia, chowając pistolet w kieszeni brązowego płaszcza, zgłosił się na policję.
Niczego nie ukrywał. Podał miejsce, ofiarę, motyw, wyciągnął zza pazuchy broń, której lufa wciąż była ciepła. Do tej pory nieco śmieszyło go to, jak śledczy, którego zadaniem było przesłuchać mężczyznę, cofnął się, gdy ten ze stoickim spokojem powiedział:
— Jest pusty. Wszystko wyładowałem w tym bydlaku.
To, co zdarzyło się po tym, wydawało mu się jedynie snem. Wspomnienia pobytu w areszcie śledczym były jakby rozmyte, nie potrafił się dopatrzeć w nich szczegółów, cała rozprawa przypominała mu marę, która znika bez reszty wraz z otworzeniem oczu. Sam wyrok nie miał dla niego tak wielkiego znaczenia, jak świadomość rzeczy i osób, które zostawia. To właśnie dla nich dopuścił się zbrodni, choć tak naprawdę poświęcił się dla tylko jednej.
Jednak to niczego nie zmieniało. Ethan Riley, mężczyzna, któremu wszyscy wróżyli świetlaną przyszłość, którego ambicje i determinacja miały zaprowadzić na sam szczyt trafił do więzienia, burząc wszystko, na co tak ciężko pracował od najmłodszych lat.
Jednak gdyby mógł cofnąć czas, zrobiłby to jeszcze raz, jednak zadałby dużo więcej bólu, odpłacając się za krzywdy, których dopuściła się jego ofiara.
Samochód się zatrzymał. Po chwili do Ethana dobiegł trzask zamykanych drzwi kabiny i zgrzyt zamka. Mężczyzna został zaprowadzony przez dwóch strażników wprost do ogromnego pomieszczenia, przepełnionego odorem potu i stęchlizny, powietrze było od nich aż gęste. Kiedy w końcu został rozkuty, rozmasowawszy nadgarstki, ruszył w stronę jedynego wolnego stolika, który miejsce swe miał na samym końcu pomieszczenia. Wydawało mu się trochę dziwne, że w takim miejscu może zaznać odrobiny przestrzeni, jednak nie martwił się tym zbyt długo. Po prostu ją miał, to mu wystarczyło.
Zaciskał pięści i je rozkurczał, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Adrenalina wydawała się krążyć po jego ciele z każdą kroplą krwi, jednak nie potrafił zrozumieć czemu. Myśl o tym, że teraz naprawdę stał się więźniem, wyrzutkiem społecznym, osobą, którą jeszcze jakiś czas temu by gardził, działała na niego znacznie bardziej, aniżeli płachta na byka. Był tak bardzo pobudzony, każdy z jego mięśni pulsował boleśnie, zmysły były wyostrzone, czuł się jak na polowaniu, na którym najwyższą nagrodą był właśnie on.
Ktoś trącił jego ramię, na co od razu się odwrócił. Napotkał wzrokiem postawnego mężczyznę, któremu zbyt długie włosy opadały na czoło. Był jednym z więźniów, na co wyraźnie wskazywał pomarańczowy kombinezon opinający jego barki. Wydawał się być jak każdy tutaj – zbyt brudny i winny, by Ethan mógł utrzymać z nim kontakt wzrokowy. Zdawało mu się, iż patrzył w oczy najprawdziwszemu diabłu, kiedy on sam liczył się jako jeden z nich.
— Zająłeś moje miejsce. — Więzień odezwał się niskim, nieco zachrypniętym głosem, lekko pochylając się nad nowicjuszem. Oblizawszy wargi, dodał: — Masz trzy sekundy, żeby się przesiąść.
Jednak Ethan był jakby sparaliżowany. Nie miał kontroli nad swoim ciałem, po prostu siedział, choć z całej siły pragnął się ruszyć, ustąpić mężczyźnie. Gula w jego gardle wciąż rosła, a ten nie miał nawet siły, by ją przełknąć.  Czuł się tak, jakby był marionetką na sznurkach, za które uparcie nikt nie chciał pociągnąć.
— J-ja...
— No co? Głuchy jesteś? A może potrzebujesz pomocy? — prychnął więzień, unosząc zaciśniętą pięść.
Nowicjusz skulił się, oczekując uderzenia. Zamknąwszy oczy, zacisnął zęby i napiął niemalże każdy mięsień. Miał nadzieję, iż to pomoże zmniejszyć ból. Nie dbał o upokorzenie, które sam zsyłał na siebie, myśl o nim wyprzedził instynkt. Chciał przetrwać, musiał przetrwać, obiecał jej przetrwać.
Nie wiedział co się dzieje, kiedy cios nie nadchodził przez dłuższy czas. Niepewnie uniósł powieki i spojrzał w górę. Ogromna pięść była uniesiona w górę, palce zaciskały się bardzo mocno. Powstrzymywała ją druga ręka, równie silna, która oplatała siny nadgarstek.
Łysy, ohydny i odrażający więzień został powstrzymany przez innego. Ciemne niczym smoła, nieco przydługie włosy opadały na jego skronie, niektóre kosmyki uparcie cisnęły się mu wprost do oczu. To jednak nie przeszkadzało mężczyźnie – wytrwale wpatrywał się w nieobecne źrenice tego postawniejszego, bardziej przerażającego. Nie miał zamiaru mu ustąpić. Miał zamiar go zmusić do poddania się.
O dziwo, udało mu się. Po dłuższej chwili zaciśnięta dłoń opadła wzdłuż sylwetki agresora, który oddali się, piorunując wzrokiem zarówno Ethana, jak i jego... obrońcę?
— Dzięki — odparł wdzięcznie, spoglądając na więźnia. Ten nie odpowiedział, jedynie usiadł naprzeciw mężczyzny.
Ethan przyglądał mu się bacznie. Kilka głębokich, świszczących oddechów opuściło usta więźnia, wzrok utkwiony był w złożonych rękach, które z kolei spoczywały na zakurzonym stole. Przymierzał się, aby coś powiedzieć, jednak za każdym razem rezygnował, jakby słowa, które układał w zdania traciły sens.
— Co tu robisz? — w końcu zapytał, spoglądając w oczy Rileya. — Co zrobiłeś? Czym zawiniłeś?
Mężczyzna wziął głęboki oddech, samemu sobie zadając to pytanie. On jedynie chciał sprawiedliwości, zawinił pragnieniem wyrównania rachunków. Jedynie wybrał do tego zły sposób, zgubił się gdzieś i sam nie był pewien czy zrobił dobrze, czy źle.
— Wiesz, miałem żonę. Przepiękną, wiecznie uśmiechniętą Paige... — westchnął, przecierając oczy. Zbyt długo dusił w sobie całą historię, potrzebował wyrzucić ją z siebie. Nawet jeśli tak naprawdę nie znał swojego rozmówcy. — Nie mogę powiedzieć, że było między nami idealnie – kłóciliśmy się, był okres, kiedy chcieliśmy nawet zakończyć związek, jednak nie potrafiliśmy bez siebie żyć. Trochę jak Róża i Książę, wspólnie życie jako nasza własna bajka. — Westchnął z lekkim uśmiechem, jednak po chwili wyraz jego twarzy stał się obojętny, a wręcz oziębły.
 — Było coraz lepiej, byliśmy coraz szczęśliwsi. Wierz mi, nigdy nie przypuszczałem, że uda nam się to osiągnąć. Jednak pewnego dnia wszystko to padło. Wróciłem z pracy wcześniej, myślałem, że spędzimy wieczór oglądając jakiś film czy cokolwiek innego. Jednak kiedy zobaczyłem Paige nic nie zapowiadało się tak, jak planowałem. Ona była cała roztrzęsiona, nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa, krztusiła się łzami.
Głos Ethana zadrżał, sam nie był pewny czy chce mówić dalej. Wspomnienia zdawały się być nowymi strzałami, które sam oddawał. Nie pozwalał sobie odpocząć, nie pozwalał zabliźnić się poprzednim ranom. Wciąż je rozdrapywał, jakby tylko ból był w stanie zrozumieć jego niespokojne myśli.
— Znałem go. Doskonale znałem bydlaka, który zgwałcił moją żonę — powiedział szeptem, przełykając gorzkie łzy.
Wciąż nie potrafił zrozumieć jak wielkim bydlakiem trzeba być, aby zrobić coś takiego.
— Nie miałem zamiaru czekać aż policja coś z tym zrobi. Wiem, że nie zrobiłaby dużo, a on już za kilka miesięcy znowu skrzywdziłby kogoś. Nie mogłem do tego dopuścić. Skończyło się piętnastoma strzałami. Nie chybiłem ani razu, a on nie miał ani procenta szansy na przeżycie.
Ethan podniósł wzrok znad swoich dłoni i spojrzał na mężczyznę, który siedział naprzeciw niego. Ten bacznie przyglądał się obrączce na swoim palcu, delikatnie ją przecierał i obracał.
— Żałujesz tego?
— Żałuję tylko tego, że tak szybko zdechł. Gdybym mógł cofnąć czas, wierz mi, on cierpiałby jeszcze bardziej, aniżeli jakakolwiek kobieta, którą skrzywdził. Tak czy siak, takie bydlaki nie mają prawa bytu.
— Więc ty, zabijając go, masz takie prawo? Bydlak czy nie, wciąż człowiek.
— On nie był człowiekiem. Był pieprzonym potworem i zboczeńcem. Nigdy nie poniósłby odpowiedzialności za swoje czyny. Wyświadczyłem światu przysługę.
— Gdyby nie Paige nie brudziłbyś sobie rąk.
— A ty? Nie poświęciłbyś się dla swojej kobiety? — wytknął, spoglądając na pierścionek. — Nie skoczyłbyś za nią w ogień? Nie zabiłbyś dla niej? Nie uwolnił jej od tego całego gówna i strachu?
Mężczyzna zamilkł, Ethan również nie wiedział co powiedzieć.
— Nazywam się Michael. — Niespodziewanie powiedział, wyciągając rękę do nowicjusza. — I wierz mi, dla swojej poświęciłem wszystko. Jesteś wielkim szczęściarzem, skoro wciąż masz Paige. Ja straciłem Annie na zawsze.
Po tym jeszcze raz spojrzał na swoje dłonie. Przetarł palcem zakurzoną obrączkę, spojrzał na wygrawerowaną na jej wierzchu obietnicę, po czym zsunął ją z palca i rzucił za siebie.
Pierścionek odbił się od brudnej, cementowej podłogi, przetoczył kilka metrów, po czym zatrzymał tuż u stóp ściany, po której spływały stróżki wody. Nie interesowała ona już nikogo, jej historia kończyła się w piachu, który zbierał się w sali każdego dnia.
— Czas o niej zapomnieć. — Skwitował, spoglądając na ślad na swoim palcu.

2 komentarze:

  1. Witam! :)
    Twoje zgłoszenie na Katalogu Kreatywność zostało zaakceptowane.
    Pozdrawiam, Kaniaa.
    http://katalogkreatywnosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam,
    ciekawi mnie jego przeszłość co się stało, a i tak rozdział fantastyczny...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń