16 gru 2016

Rozdział 4

Wróciwszy do celi, Michael bardzo dużo myślał o tym, w jakiej sytuacji się znalazł. Nieco niepokoiło go to, że do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wiele zdarzyło się w jego życiu w tak krótkim czasie. Zsumował jak dużo stracił, a jak mało zyskał, gdzie trafił i jak teraz wyglądać będzie każdy jego dzień. Zdecydowanie nie podobała mu się ani perspektywa monotonii, ani samotności. Chciał na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość, zemścić się, zadać tyle bólu, ile zadano jemu. Ale zamiast tego wydał wyrok na siebie, zniszczył swoją osobę, był martwy w oczach najbliższych mu ludzi.
Nie przewidział tego podczas układania planu zemsty. W nim nie było miejsca na porażkę, wydawał się idealny. I niewykluczone, że taki był.
Zawiodły emocje, które w każdej sytuacji doradzały mu źle. Zawiodły demony, które niemalże cały czas przypominały mu o tym, co się zdarzyło, prowokując do szybszego, a co za tym idzie niezbyt rozważnego działania. W końcu zawiódł Michael Clifford, ulegając temu wszystkiemu, by w końcu zaznać spokoju.
Jednak zamiast tego trafił tu, do miejsca, które było w stanie go zniszczyć, jako więźnia, wyrzutka społecznego, ale i człowieka, istotę, w której wciąż tliły się uczucia, takie jak miłość czy strach.
Ale strach go opuszczał. Bardzo powoli ustępował, z każdym dniem spędzonym wśród więźniów, z każdą chwilą straconą samotnie w celi, zupełnie jakby umierała w nim cząstka człowieczeństwa, która kryła się za tym uczuciem. Miał czas do końca życia, by się go pozbyć, gdyż w domu czarnych dusz nijak mu nie było potrzebne, jednak jaką miał pewność, że on nie wróci?

:::

Jeden tydzień. Siedem dni.  Sto sześćdziesiąt osiem godzin, z których każda pojedyncza minuta była stracona.
To był czas, który spędził za murami więziennymi. Tydzień, który wdrażał go w wewnętrzny rytm tego miejsca, ukazywał rzeczy, których nie widać na filmach. Dni, podczas których był odizolowany od ludzi o stosunkowo czystym sumieniu. Chociaż jego już dawno było w plamach ludzkiej krwi, nie czuł się tak, jakby zasługiwał na to miejsce, chociaż miał świadomość tego, iż to, czego się dopuścił zapewniało mu miejsce tylko w więzieniu.
Był to też czas analizowania swoich własnych błędów i porażek, których dopuścił się jeszcze na wolności. Wszystkie były takie nieznaczne,błahe wręcz, wydawało mu się, iż nie będą miały żadnego wpływu na to, co zamierzał wtedy zrobić. Jednak okazały się one druzgocące w skutkach. Te wszystkie drobne niedociągnięcia, nic nieznaczące potknięcia okazały się przeważać nad powodzeniami, z których był tak strasznie dumny. Przyćmiły one jego umysł, przez co nie był w stanie spojrzeć na wszystko racjonalnie. Ale kiedy już zdał sobie z tego sprawę, nie wiedział jak działać dalej, więc poddał się bez walki. Dlatego tutaj, w więzieniu w Goulburn, nie miał zamiaru cieszyć się z tego, co pójdzie po jego myśli, a pracować nad tym, co byłoby dla niego kłopotliwe.
A pierwszą rzeczą, która była kłopotliwa to samotność, która w miejscu jak to była wręcz niedopuszczalna. Outsider nie miał szans przetrwać w domu czarnych dusz, więc wkupienie się w łaski więźniów było jego priorytetem.
Musiał sprawić, by więźniowie się nim zainteresowali, zobaczyli w Michaelu kogoś wartościowego, godnego nawet najniższej pozycji w ich własnej, więziennej hierarchii, mimo wydarzeń z pierwszego dnia.
Długo myślał o tym co zrobić, jak działać. Nie mógł liczyć na cud, one nie się zdarzają, a szczególnie w miejscach jak to. Musiał im czymś zaimponować, to był klucz do jego sukcesu, do jego przetrwania. Jednak czym?

:::

Wychodząc na spacerniak czuł niesamowitą ulgę. W końcu mógł na kilka chwil opuścić mury tego budynku i odetchnąć świeżym powietrzem, bez kurzu i tej dziwnej atmosfery, która przesycała je bez przerwy. Jakby wyszedł z płonącego budynku, a jego płuca w końcu zaznały wytchnienia od tego wszystkiego, co działo się wewnątrz. Brał głębokie i dokładne wdechy, jakby na zapas, bojąc się, iż kiedy znowu zamkną go w celi, udusi się, nim ponownie zaczerpnie tchu.
Na wolności nie zdawał sobie sprawy z tego jak wiele prostych, a wręcz banalnych rzeczy nie doceniał. Świeże powietrze, wygodne łóżko czy czyste ubrania to było coś, czego się wręcz domagał, uważał iż mu się to należy, nie on jeden zresztą. Było to swego rodzaju przyzwyczajenie, nigdy nie przeszło mu nawet przez myśl, że mógłby stracić to, nic nie zapowiadało końca jakichkolwiek wygód, a zwłaszcza tych najbardziej pospolitych. W miejscach takich jak więzienie w Goulburn powoli uczył się tego, by doceniać każdy atom tlenu, każdą wiązkę promieni słonecznych zupełnie tak, jakby już za kilka chwil miały one być odebrane już na zawsze.
Kilkukrotnie przesunął stopą po suchej ziemi, patrząc jak znad niej unosi się kurz. Upewniał się, iż zaznał tej namiastki wolności, za którą tak bardzo tęsknił. Nie równała się ona z tą, która była w jego garści przez niemalże trzy dekady, jednakże była ona znacząca, biorąc pod uwagę każdą chwilę, którą spędził za kratkami.
Rozejrzał się po placu. Sucha, spękana gleba i kępki pożółkłej trawy były wszystkim, co można było na nim dostrzec. Wszechobecna była pustka, nieprzyjemnie bijąca po oczach. Dokładnie tak usposobiona była cała placówka. Całkowicie jałowa, jakby wyprana z uczuć i emocji.
Nawet go to nie dziwiło.
Wszyscy ludzie, których tu widział byli dokładnie tacy. Nie kierowały nimi uczucia i emocje, a instynkty niczym u zwierząt. Byli jakby puści w środku, a do rasy ludzkiej zaliczali się tylko ze względu na cechy wyglądu i nieco wątpliwą, ale jednak zdolność logicznego myślenia. Takie wrażenie na nim wywarli i Michael szczerze wątpił, iż to mogłoby się zmienić.
Chwile refleksji Clifforda przerwał więzień, który pchnął jego ramię. Na początku chciał on zwrócić mu uwagę, jednak kiedy tylko spojrzał w jego oczy stracił na to ochotę. Były one zimne jak lód, przeszyły go na wskroś wywołując dreszcze, i chociaż nie przerwał kontaktu wzrokowego, nieco zbrakło mu odwagi na wyduszenie czegoś więcej, aniżeli cichego „uważaj".
W zamian otrzymał jedynie drwiący wyraz twarzy mężczyzny, który postanowił po prostu zignorować. Szedł przed siebie, krążył po placu, czuł się jak zwierze uwiązane na łańcuchu, jednak nie miał już tak wielkiej ochoty zerwać go, jak na samym początku. Tak jak zwierze w pewnym momencie przestawało się szarpać, tak i on powoli przywykał do tej obroży, nie chcąc by się zaciskała.
Westchnąwszy cicho, stanął w jednym miejscu i zamknął oczy. Chciał przebywać na słońcu tyle, ile tylko mógł. Zdecydowanie tego potrzebował, gdyż już niedługo miał wrócić do brudnej, ciemnej celi, w której nawet sztuczne światło działało wadliwie, zmuszając Michaela do życia w półmroku.
Mimo tego, iż przyjemne promienie padały wprost na więźnia, jego ciałem wstrząsnął dreszcz, jakby u jego stóp pojawiła się zimna woda, której ciepło słońca nie potrafiło się przeciwstawić. Uniósł powieki i powoli, ale pewnie odwrócił się, dostrzegając za sobą czterech mężczyzn. Byli oni od Michaela wyraźnie wyżsi, mieli szersze barki, przez co kombinezony były na nich zbyt ciasne. Dlatego też ich uniformy były rozpięte, ukazując pulsujące mięśnie, tatuaże i szerokie blizny, dodające więźniom jeszcze więcej grozy.
Michael nie wiedział co zrobić, jak się zachować, ale zdawał sobie sprawę z tego, że nie może odwrócić wzroku. To byłoby jednoznaczne z poddaniem się, co z kolei by go prowadziło do szybkiego zniknięcia bez wieści, a na pewno nie należał do słabeuszy, którzy swój kres osiągnęli właśnie w ten sposób. Dlatego dzielnie, choć z łomocącym w piersi sercem wpatrywał się w oczy tego najpostawniejszego. A ten jakby doskonale wyczuł strach Clifforda, przez co z jeszcze większym uporem przeszywał go wzrokiem.
— Jakim cudem jeszcze nie wymiękłeś? — zaczął drwiąco, krzyżując ręce na piersi. Już po chwili dało się słyszeć ciche śmiechy pozostałych mężczyzn, w których akompaniamencie kontynuował: — To nie jest miejsce dla ciebie, jesteś za delikatny na więzienie, a twoja taryfa ulgowa się skończy, a co wtedy? — pochylił się nad Michaelem, a w jego oczach można było dostrzec jakby iskierki. — Powiem ci, co wtedy: zginiesz — powiedział, bardzo mocno akcentując ostatnie słowo.
Clifford w pierwszej chwili nie był w stanie nic powiedzieć, jedyne co mógł zrobić, to przełknąć ogromną gulę, która urosła w jego gardle. Przez kilka sekund był jakby sparaliżowany, każda z komórek jego ciała wręcz zamarła, nie słuchając poleceń, jakie jej wydawał. Dreszcze przebiegły po jego kręgosłupie i rękach, włosy na karku się najeżyły, a z boku skroni spłynęła stróżka potu. Wtedy paraliż nagle minął, a fala myśli spłynęła na niego w boleśnie szybki sposób.
— Taryfa ulgowa?
Sam nie wiedział czego się spodziewał, ale coś takiego nie majaczyło nawet w najciemniejszych zakamarkach jego myśli. Do tej pory nie wpadł na to, że więźniowie specjalnie omijali go czy to na śniadaniach, czy gdziekolwiek indziej. Był niemalże pewny, że po prostu nie budzi ich zainteresowania, jest nikim w ich oczach i po prostu potrzebuje to zmienić, a prawda okazała się jednak inna. Nie był pewny co zrobić, jak się zachować, co tak właściwie myśleć. Wszystko to, co chciał powiedzieć w jednej chwili straciło sens. W jego głowie tłoczyły się myśli, których nie był w stanie zliczyć, jednak żadna nie była odpowiednio klarowna, by mógł iść w jej kierunku, a rozgonienie mgły, którą były zasnute wymagało zbyt wielkich pokładów energii, kiedy Michael musiał działać szybko. Wiedział jedynie to, że wciąż potrzebował kogoś u swojego boku i podążając w tym kierunku, jakby skazał się na najgorszą próbę swojej siły i wytrzymałości.
— Co, jeśli udowodnię wam, że się mylicie?
— Niby jak?
— Pokaż mi jak traktujecie tu ludzi.
Uważał to za swoją jedyną szansę. Nie widzieli w nim żadnych wartości, uważali, że nie da sobie tutaj rady i będzie tylko kolejnym więźniem, który się podda, a słuch o nim zaginie. Michael znał swoją wartość, a była ona na pewno wyższa, aniżeli worek podpisany „zniszczeni przez czarne dusze".
Mężczyzna spojrzał na niego jeszcze raz, po czym głośno się roześmiał. Nie łudził się nawet, że ktoś pokroju Michaela byłby w stanie znieść choćby jeden cios. Bawiło go to, że uważał inaczej. I nie miał najmniejszego zamiaru pokazywać mu swojej racji, uznawszy, że po prostu ją ma, chciał dać Cliffordowi czas na to, by się poddał i odwrócił./div>
— No dalej! Na co czekasz? — Michael zapytał pozornie spokojnie. Prawda była taka, że jego ciśnienie gwałtownie skoczyło, a serce podwoiło rytm swoich uderzeń. Adrenalina krążyła w każdej kropli jego krwi, pobudzając wszystkie komórki jego mięśni.
Postawniejszy mężczyzna ponownie odpowiedział mu gromkim śmiechem, wymijając Michaela. Ostatni raz spojrzał na niego przez ramię, a drwina na jego twarzy malowała się nazbyt wyraźnie, by Clifford jej nie zauważył. I doprowadziła go ona do najprawdziwszej pasji, tak samo jak wszystko to, co wydarzyło się w jego życiu do tej pory. Emocje kumulowały się w nim przez tak długo, że nie mógł ich już trzymać, potrzebował dać im ujście, nawet przez tak błahy powód jak ta niby taryfa ulgowa.
Tak więc odseparowując rozum i świadomość konsekwencji od czynów, zrobił kilka kroków w stronę więźniów i dotknął ramienia jednego z nich. Kiedy tylko jego rozpalone oczy ujrzały te zimne, skute lodem postanowił po prostu działać. Zacisnął pięść tak mocno, że paznokcie niemalże przebijały skórę na wnętrzu jego dłoni, żyły stały się jeszcze bardziej widoczne, a adrenalina pobudziła jego serce do niemalże granic wytrzymałości.
I w końcu to zrobił. Wziął zamach, a jego pięść odbiła się od szczęki mężczyzny z całą siłą, jaką był w stanie zgromadzić. Po całej jego ręce falami rozszedł się ból, jednak ominął on jego świadomość, adrenalina skutecznie go zamaskowała, jakby w ogóle go nie było.  I czuł się z tym dobrze, sam nie wiedział dlaczego, ale był dumny z siebie i z tego, co zrobił. Jednak nie mógł się cieszyć zbyt długo.
Po kilku chwilach jego przeciwnik zorientował się co Michael zrobił i na pewno nie miał zamiaru puścić mu tego płazem. Odwaga opuszczała Clifforda w zawrotnym tempie, a siła jakby zanikała, kiedy postawniejszy więzień brał zamach. Jednak nie miał w planach wycofać się z bitwy, którą sam zaczął.
— Twoja taryfa ulgowa się skończyła — warknął przez zęby tyran, a już sekundę później jego pięść z nieludzką siłą uderzała w nos słabszego.

3 komentarze:

  1. Witam,
    wspaniały rozdział, cóż mam nadzieję, że Michael wyjdzie z tego obronną ręką...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    bardzo wspaniały rozdział, mam nadzieję, że Michael jednak wyjdzie z tego obronną ręką...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Michael jednak wyjdzie z tego obronną ręką, prawda?
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń